— Swoim podejściem do poliamorii
trochę mi Pan namieszał — powiedział Mateusz. — Wszystkie osoby, z którymi do
tej pory rozmawiałem, chętnie opisywały się jako poliamoryści. A ja ułatwiałem
sobie życie i prosiłem, żeby skomentowały zespół cech, który ma charakteryzować
osobowość poliamoryczną. W sumie lista zazwyczaj im odpowiadała, choć były
różnice w rozumieniu poszczególnych cech.
— Też możemy tak zacząć —
powiedział Irek patrząc mi w oczy. Miał piękne szare źrenice, w których
spotykała się jakaś ledwo uchwytna delikatność czy miękkość ze stanowczością. —
Może się okazać, że to nie tylko cechy poliamorysty — zaśmiał się.
— Dobra, to spróbujmy.
Mateusz podsunął mu drobno
zapisaną kartkę. Irek wziął ją w rękę i zaczął studiować. Hmmm…, zamruczał. — To z Anapol, prawda?
— Tak, potaknąłem.
— Dostałem tę książkę od mojego
eksa, gdy okazało się, że jestem nieco niestereotypowy w podejściu do uczuć i
związków — zaśmiał się. — Wtedy to była dla mnie ważna książka. Dobra,
pokomentuję Panu te cechy, ale mogę w swojej kolejności?
— Jasne, myślę, że tak będzie
najsensowniej.
— Dobra, to zacznę od trzech
cech: niezależność, osobowość alfa i wielozadaniowość…
***
Irek raz jeszcze spojrzał na
kartkę.
— Zacznijmy od niezależności. Podoba
mi się ta uwaga Anapol, że „osoby umiejące wyznaczać solidne granice i ceniące
własną autonomię nie są gotowe pozwolić partnerowi czy partnerce, żeby przejął
kontrolę nad ich sercem i genitaliami” i że raczej wchodzą w takie relacje, w
których będą mogli „realizować swoje prawo do zainteresowania innymi osobami”.
Ale nie wiem, jak skojarzyć z tym miłość. Może to kwestia języka, ale Anapol
opisuje związki jakby były umową między partnerami ekonomicznymi. Te wszystkie
negocjacje, kompromisy, granice prawa każdej ze stron. To chyba w praktyce
działa rzadko lub nie działa wcale. A mój mąż ma prawo ingerencji w moje
granice, tak samo, jak mnie zdarza się ingerować w jego. Jasne, nie zawsze mi to
odpowiada, niekiedy mówię mu, że to za daleko i nie pozwalam. Ale czujemy się
ze sobą swobodni i chyba najlepszym wyznacznikiem tego, że jesteśmy ze sobą
wolni jest to, że nie myślimy ciągle o granicach. Nie wszystko też daje się
negocjować. Mówiłem już Panu, że nie powiedziałem mu od razu jaką mam
osobowość. Bałem się, że mnie zostawi. I bałem się słusznie. Na moje
nieszczęście dowiedział się o tym od kogoś innego. Próbowaliśmy rozmawiać czy
negocjować, ale tu nie ma tak jak w matematyce: kilka kroków dowodowych i
wniosek trzeba przyjąć. Różnimy się między sobą mocno i prawda jest taka, że
stanęliśmy przed sytuacją: albo miłość, którą mu okazuję, jest nieprawdziwa,
albo jest prawdziwa. Jeśli jest nieprawdziwa, nasz związek nie ma sensu. Jeśli
jest prawdziwa — można nie być monogamicznym seksualnie i osobowościowo, ale w
uczuciach być monogamistą. To chyba można poczuć i zrozumieć, patrząc choćby na
to, ja funkcjonował związek. Ale jak takie rzeczy wynegocjować? Kuba jest cudownym
facetem i gdyby to było możliwe, wziąłbym z nim ślub. Zresztą symbolicznie mu
się oświadczyłem i nosimy obrączki. Zrozumiał, że kocham go szczerze, mimo że
jako związek nie jesteśmy szablonowi. Ale trochę to trwało. Być może te
granice, o których pisze Anapol, oddzielają u mnie związek i miłość od
przyjaźni i spełnienia seksualnego. Być może z powodu tych granic nie mam
ochoty tylko na życie kurwiarza, ale zależy mi na partnerze i pielęgnowaniu
tego co nas łączy.
Mam też wrażenie, że raczej staję
się niż jestem niezależny. Niezależność i silna osobowość to coś, co mnie od
lat fascynuje i pociąga. Taki ideał, do którego dążę. Bo wie Pan, można być
samodzielnym, twardo stąpać po ziemi, podejmować decyzje, a być zależnym.
Dorastałem w domu, gdzie tak było. Jako młody chłopak musiałem przejąć
obowiązki ojca. Dosłownie cały dom zwalił mi się wtedy na głowę i zależał od
moich decyzji. Ale tak naprawdę działałem w dość wąskich granicach — ktoś inny
wyznaczył mi cele i priorytety. A matka
— niby bierna i wymagająca opieki, swoim zachowaniem spokojnie mnie
terroryzowała. Może dlatego fascynują mnie silne kobiety, które potrafią wziąć
sprawy w swoje ręce. Takie zimne suki w kontaktach ze światem. Fascynują mnie
do tego stopnia — tu zaśmiał się — że przeżyłem z taką kobietą krótki romans.
Dosłownie kilka seksualnych schadzek, bez specjalnej erotycznej satysfakcji dla
mnie. Ale kutas stał mi jak metalowy drąg, gdy tylko myślałem o tym, jak radzi
sobie z życiem. Także dla mnie niezależność to raczej coś, czego szukam.
Musiałem zrozumieć, że mam prawo do granic, do tego, by nie poświęcać swoich
pragnień i nie żyć ciągle dla kogoś. Kiedyś trzeba pożyć dla siebie. I myślę,
że z tego powodu postawiłem na wielozadaniowość. Odkąd pamiętam interesowały
mnie różne rzeczy. I nigdy nie chciałem zajmować się tylko jedną. W liceum znajomi
chodzili jak w kieracie kierowani przez nauczycieli od olimpiad, w których
mieli brać udział. Ja byłem niezależny. Bo robiłem coś więcej na przedmiocie A,
ale tak samo było na przedmiocie B. Żaden nauczyciel nie mógł sobie rościć
prawa do mojego wolnego czasu. Pewnie dlatego porobiłem też różne kursy. Lubię
swoją robotę, ale gdybym miał siedzieć tylko w papierach, zdechłbym z nudów. A
tak — uczę jeszcze angielskiego i prowadzę indywidualne zajęcia z jogi. Mogę
przy ich okazji zrobić także masaż refleksologiczny. A jak klient jest
atrakcyjny i ma chęć – pomasować mu prostatę — tu Irek puścił do mnie oko i
zaśmiał się. Z tą wielozadaniowością z kolei wiąże się osobowość alfa. Konieczność
częstego podejmowania decyzji spowodowała, że bywam dominujący, tak w łóżku jak
i w życiu.
— No właśnie, a jakie ma to
przełożenie na Pana łóżko? — zapytałem.
— Takie, że potrzebuję różnych
rzeczy. Z moim facetem spełniam się na różne sposoby. Cieszy mnie czułość,
lubię momenty, kiedy przejmuje inicjatywę. Jak Panu mówiłem, w życiu codziennym
pozwalamy sobie na naruszanie własnych granic. Nie zmienia to faktu, że on ma
duszę artysty, wymaga czułości, opieki, afirmacji. Chcę i muszę być za niego
non stop odpowiedzialny. Co staram się mu dawać. W sumie oczekuje ode mnie
trochę bycia samcem alfa. Spełnia mnie to, ale bycie od lat samcem alfa mnie
męczy. Odprężenie znajduję w płatnym seksie, choć to nie najlepsze określenie.
Mam klientów, z którymi trenuję jogę i sypiam. To nieco wyższa stawka. Ale
inicjatywa wychodzi z od nich. Bywa, że poprawiam ich w jakiejś asanie, a mój
podopieczny robi wszystko, żeby kolejna oznaczała penetrację. Spełniam się
wtedy. Układ jest czysty — żadnej zazdrości czy mazgajenia się. Nigdy nie jadę
na oklep, więc ten element odpowiedzialności jest dla mnie prawie
niezauważalny. Moje ciało i chuć stają się wtedy przedmiotem transakcji — nie
chodzi o to, by myśleć, bawić się w metafizykę, ale czuć rżnięcie. Pogrążam się
w tym. Z kochankami jest nieco inaczej. Bo to relacje na dłużej i jednak
zobowiązujące. Czuję się świetnie, że ktoś na mnie leci. Tak wiem, jestem
próżny. Ale w taki układ wchodzą emocje. Może pojawić się zaborczość, zazdrość.
Jak nie mam problemu z zaspokajaniem klientów i tu ich liczba mnie nie martwi
(ale nie jest specjalnie duża, to nie moje źródło utrzymania), kochanka staram
się mieć jednego, góra dwóch. Najchętniej także z kimś związanych. Rozmawiam z
nimi na temat preferencji seksualnych ich partnerów, opowiadam o moim. Dzięki
temu ćwiczymy często w łóżku rzeczy, których chcielibyśmy spróbować w domu.
Eksperymentujemy. Rozwijamy. Póki co, nasi stali partnerzy są zadowoleni z
tego, czym ich zaskakujemy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz