środa, 28 grudnia 2016

2. Początek rozmowy


— Swoim podejściem do poliamorii trochę mi Pan namieszał — powiedział Mateusz. — Wszystkie osoby, z którymi do tej pory rozmawiałem, chętnie opisywały się jako poliamoryści. A ja ułatwiałem sobie życie i prosiłem, żeby skomentowały zespół cech, który ma charakteryzować osobowość poliamoryczną. W sumie lista zazwyczaj im odpowiadała, choć były różnice w rozumieniu poszczególnych cech.

— Też możemy tak zacząć — powiedział Irek patrząc mi w oczy. Miał piękne szare źrenice, w których spotykała się jakaś ledwo uchwytna delikatność czy miękkość ze stanowczością. — Może się okazać, że to nie tylko cechy poliamorysty — zaśmiał się.

— Dobra, to spróbujmy.

Mateusz podsunął mu drobno zapisaną kartkę. Irek wziął ją w rękę i zaczął studiować. Hmmm…, zamruczał. — To z Anapol, prawda?

— Tak, potaknąłem.

— Dostałem tę książkę od mojego eksa, gdy okazało się, że jestem nieco niestereotypowy w podejściu do uczuć i związków — zaśmiał się. — Wtedy to była dla mnie ważna książka. Dobra, pokomentuję Panu te cechy, ale mogę w swojej kolejności?

— Jasne, myślę, że tak będzie najsensowniej.

— Dobra, to zacznę od trzech cech: niezależność, osobowość alfa i wielozadaniowość…

***

Irek raz jeszcze spojrzał na kartkę.

— Zacznijmy od niezależności. Podoba mi się ta uwaga Anapol, że „osoby umiejące wyznaczać solidne granice i ceniące własną autonomię nie są gotowe pozwolić partnerowi czy partnerce, żeby przejął kontrolę nad ich sercem i genitaliami” i że raczej wchodzą w takie relacje, w których będą mogli „realizować swoje prawo do zainteresowania innymi osobami”. Ale nie wiem, jak skojarzyć z tym miłość. Może to kwestia języka, ale Anapol opisuje związki jakby były umową między partnerami ekonomicznymi. Te wszystkie negocjacje, kompromisy, granice prawa każdej ze stron. To chyba w praktyce działa rzadko lub nie działa wcale. A mój mąż ma prawo ingerencji w moje granice, tak samo, jak mnie zdarza się ingerować w jego. Jasne, nie zawsze mi to odpowiada, niekiedy mówię mu, że to za daleko i nie pozwalam. Ale czujemy się ze sobą swobodni i chyba najlepszym wyznacznikiem tego, że jesteśmy ze sobą wolni jest to, że nie myślimy ciągle o granicach. Nie wszystko też daje się negocjować. Mówiłem już Panu, że nie powiedziałem mu od razu jaką mam osobowość. Bałem się, że mnie zostawi. I bałem się słusznie. Na moje nieszczęście dowiedział się o tym od kogoś innego. Próbowaliśmy rozmawiać czy negocjować, ale tu nie ma tak jak w matematyce: kilka kroków dowodowych i wniosek trzeba przyjąć. Różnimy się między sobą mocno i prawda jest taka, że stanęliśmy przed sytuacją: albo miłość, którą mu okazuję, jest nieprawdziwa, albo jest prawdziwa. Jeśli jest nieprawdziwa, nasz związek nie ma sensu. Jeśli jest prawdziwa — można nie być monogamicznym seksualnie i osobowościowo, ale w uczuciach być monogamistą. To chyba można poczuć i zrozumieć, patrząc choćby na to, ja funkcjonował związek. Ale jak takie rzeczy wynegocjować? Kuba jest cudownym facetem i gdyby to było możliwe, wziąłbym z nim ślub. Zresztą symbolicznie mu się oświadczyłem i nosimy obrączki. Zrozumiał, że kocham go szczerze, mimo że jako związek nie jesteśmy szablonowi. Ale trochę to trwało. Być może te granice, o których pisze Anapol, oddzielają u mnie związek i miłość od przyjaźni i spełnienia seksualnego. Być może z powodu tych granic nie mam ochoty tylko na życie kurwiarza, ale zależy mi na partnerze i pielęgnowaniu tego co nas łączy.

Mam też wrażenie, że raczej staję się niż jestem niezależny. Niezależność i silna osobowość to coś, co mnie od lat fascynuje i pociąga. Taki ideał, do którego dążę. Bo wie Pan, można być samodzielnym, twardo stąpać po ziemi, podejmować decyzje, a być zależnym. Dorastałem w domu, gdzie tak było. Jako młody chłopak musiałem przejąć obowiązki ojca. Dosłownie cały dom zwalił mi się wtedy na głowę i zależał od moich decyzji. Ale tak naprawdę działałem w dość wąskich granicach — ktoś inny wyznaczył mi  cele i priorytety. A matka — niby bierna i wymagająca opieki, swoim zachowaniem spokojnie mnie terroryzowała. Może dlatego fascynują mnie silne kobiety, które potrafią wziąć sprawy w swoje ręce. Takie zimne suki w kontaktach ze światem. Fascynują mnie do tego stopnia — tu zaśmiał się — że przeżyłem z taką kobietą krótki romans. Dosłownie kilka seksualnych schadzek, bez specjalnej erotycznej satysfakcji dla mnie. Ale kutas stał mi jak metalowy drąg, gdy tylko myślałem o tym, jak radzi sobie z życiem. Także dla mnie niezależność to raczej coś, czego szukam. Musiałem zrozumieć, że mam prawo do granic, do tego, by nie poświęcać swoich pragnień i nie żyć ciągle dla kogoś. Kiedyś trzeba pożyć dla siebie. I myślę, że z tego powodu postawiłem na wielozadaniowość. Odkąd pamiętam interesowały mnie różne rzeczy. I nigdy nie chciałem zajmować się tylko jedną. W liceum znajomi chodzili jak w kieracie kierowani przez nauczycieli od olimpiad, w których mieli brać udział. Ja byłem niezależny. Bo robiłem coś więcej na przedmiocie A, ale tak samo było na przedmiocie B. Żaden nauczyciel nie mógł sobie rościć prawa do mojego wolnego czasu. Pewnie dlatego porobiłem też różne kursy. Lubię swoją robotę, ale gdybym miał siedzieć tylko w papierach, zdechłbym z nudów. A tak — uczę jeszcze angielskiego i prowadzę indywidualne zajęcia z jogi. Mogę przy ich okazji zrobić także masaż refleksologiczny. A jak klient jest atrakcyjny i ma chęć – pomasować mu prostatę — tu Irek puścił do mnie oko i zaśmiał się. Z tą wielozadaniowością z kolei wiąże się osobowość alfa.   Konieczność częstego podejmowania decyzji spowodowała, że bywam dominujący, tak w łóżku jak i w życiu.

— No właśnie, a jakie ma to przełożenie na Pana łóżko? — zapytałem.

— Takie, że potrzebuję różnych rzeczy. Z moim facetem spełniam się na różne sposoby. Cieszy mnie czułość, lubię momenty, kiedy przejmuje inicjatywę. Jak Panu mówiłem, w życiu codziennym pozwalamy sobie na naruszanie własnych granic. Nie zmienia to faktu, że on ma duszę artysty, wymaga czułości, opieki, afirmacji. Chcę i muszę być za niego non stop odpowiedzialny. Co staram się mu dawać. W sumie oczekuje ode mnie trochę bycia samcem alfa. Spełnia mnie to, ale bycie od lat samcem alfa mnie męczy. Odprężenie znajduję w płatnym seksie, choć to nie najlepsze określenie. Mam klientów, z którymi trenuję jogę i sypiam. To nieco wyższa stawka. Ale inicjatywa wychodzi z od nich. Bywa, że poprawiam ich w jakiejś asanie, a mój podopieczny robi wszystko, żeby kolejna oznaczała penetrację. Spełniam się wtedy. Układ jest czysty — żadnej zazdrości czy mazgajenia się. Nigdy nie jadę na oklep, więc ten element odpowiedzialności jest dla mnie prawie niezauważalny. Moje ciało i chuć stają się wtedy przedmiotem transakcji — nie chodzi o to, by myśleć, bawić się w metafizykę, ale czuć rżnięcie. Pogrążam się w tym. Z kochankami jest nieco inaczej. Bo to relacje na dłużej i jednak zobowiązujące. Czuję się świetnie, że ktoś na mnie leci. Tak wiem, jestem próżny. Ale w taki układ wchodzą emocje. Może pojawić się zaborczość, zazdrość. Jak nie mam problemu z zaspokajaniem klientów i tu ich liczba mnie nie martwi (ale nie jest specjalnie duża, to nie moje źródło utrzymania), kochanka staram się mieć jednego, góra dwóch. Najchętniej także z kimś związanych. Rozmawiam z nimi na temat preferencji seksualnych ich partnerów, opowiadam o moim. Dzięki temu ćwiczymy często w łóżku rzeczy, których chcielibyśmy spróbować w domu. Eksperymentujemy. Rozwijamy. Póki co, nasi stali partnerzy są zadowoleni z tego, czym ich zaskakujemy.  


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz