Mateusz dojeżdżał powoli w
okolice Ikei. Miał stamtąd zgarnąć ks. Jurka, a potem pojechać do Uniejowa.
Irek był w tej kwestii stanowczy i precyzyjny: powołując się na podpisaną umowę
odrzucił wszelką możliwość wymigania się. Potem powiedział, że mają dojechać
samodzielnie. Podał też godzinę przyjazdu. Mogli być wcześniej o kwadrans lub
później o dziesięć minut. Za złamanie ustaleń groził im jakaś seksualna kara.
Wjechał na parking, zatrzymał samochód i zadzwonił do Jurka, by podać mu
namiary na siebie. Chwilę później ksiądz wyłonił się przed jego przednią szybą.
Wyglądał bardzo fajnie w dużych okularach przeciwsłonecznych, jasnym polo i
krótkich spodenkach. Wsiadł. Podał Mateuszowi rękę na przywitanie i zapiął
pasy. Ruszyli. Mateusz zerkał na niego czując rosnące pożądanie. Jurek miał
wyjątkowo zgrabne i ładnie owłosione nogi. Trzydniowy zarost kapitalnie uwydatniał
jego mocną żuchwę. A gigantyczny kutas
wyłaniał się spod spodenek.
— Słuchaj — zaczął Mateusz — nie
mogę Cię nie zapytać. Masz gigantyczny sprzęt, do tego ładny. A tylko dajesz
dupy i to chłopakom, którzy są od Ciebie mniejsi. Nie żal Ci, że taki kutas się
marnuje?
Jurek zaśmiał się.
— Przyzwyczaiłem się, że
niektórych to dziwi — powiedział. — A większość facetów to nawet fascynuje. Tak
jest choćby z Irkiem. Pamiętam nasze początki. Mojego fiuta nie da się ukryć
ani w dresach, ani tym bardziej w obcisłych spodenkach. No i on się wpatrywał w
moje krocze jak sroka w gnat. A ja widząc to, zacząłem działać. On na początku
myślał, że chcę go zerżnąć, wyczułem, że się tego boi. No i zacząłem rozgrywać sytuację
tak, żeby sobie uświadomił, że to ja chcę być zerżnięty. I powiem Ci, że jak mi
zdjął gacie, zaniemówił. Zwłaszcza, że kontrast z jego ptaszkiem był duży. Ale
jak rozłożyłem nogi i zobaczył, że go chcę, wpadł w jakąś demoniczną chuć.
Wjechał we mnie w gumie, ale na ślinę. Widząc, jak przy każdym jego pchnięciu
mój kutas drga i rośnie, rozochacał się coraz bardziej. Potem kontrolował się,
żeby za szybko nie trysnąć. I jebał mnie jak burą sukę. A ja to po prostu
uwielbiam. Lubię moment, gdy rozgrzany wielkością mojego chuja partner z
mniejszym członkiem daje mi tyle jazdy, że mam wrażenie, że cały jestem swoją
dupą. Tam bije moje serce i tam bije mój umysł. To jak rytuał.
— Hmm… — zamruczał Mateusz,
którego te wywody nakręcały. — A używałeś kiedyś pałki nie tylko na ręcznym?
— Jasne — odpowiedział ksiądz
Jurek. — I to na początku na koleżankach. Wiesz, ja nie byłem w liceum
grzecznym chłopcem. Lubiłem imprezy. Potrzeby seksualne miałem duże. W
Tomaszowie trudno było trafić na geja, więc zostawały mi koleżanki. Bawiłem się
dobrze, choć już wtedy odkryłem, że bardziej kręci mnie dupa. Kiedyś po
imprezie nocowałem u znajomych. Byłem zdrowo wstawiony i szybko usnąłem, ale
znajomi nie dali mi długo spać. Rżnęli się głośno w pokoju obok. Ja z głupia
frant do nich wszedłem. Kumpel leżał na ziemi, laska go ujeżdżała wypinając
dupę w moją stronę. Więc podszedłem i ją załadowałem. Nie wiem, czy to alkohol
ją rozluźnił, ale weszło mi się dość gładko. No i ją puknęliśmy razem. Fajne to
było uczucie, jak czułem poruszającego się w niej kumpla. A jej opinająca mnie
dupa spodobała mi się bardziej niż szybko rozluźniające się cipy. Także potem
jak miałem okazję, zabawiałem się analnie. O tym, jak to jest z facetem,
przekonałem się w czwartej klasie. Wypatrzyłem w Nowym Menie ogłoszenie z
Tomaszowa. Odpisałem. Potem umówiłem się z gościem na mieście. Padłem, jak się
okazało, że to nasz nowy katecheta. Speszył się, ale nie uciekł. Pogadaliśmy
chwilę, a potem zaprosił mnie do siebie. Najpierw piwko potem postawił mi
laskę. Do dziś pamiętam jego oczy, jak zobaczył mojego wała. Ale wciskał go
sobie w usta tak głęboko, jakby chciał zeżreć całego. Potem go grzmociłem.
Nawet dwa razy, bo dawał dupy jak rasowa kurwa. W sumie to przez niego
poszedłem do seminarium i to on ukształtował moją religijność. Bo to nie jest
tak, że ja jestem niereligijny. Jestem gnostykiem, choć mało komu o tym mówię.
Gnozy uczyłem się właśnie od katechety. Czytaliśmy razem pisma gnostyckie,
Ciorana, egzystencjalistów. Uczył mnie dostrzegania zła w świecie i przekonał
mnie, że najlepszą rzeczą, jaką można robić to wyzwalać się od tego zła. I nie
płodzić dzieci, które skazuje się przez to na cierpienie i umieranie.
Jak
zobaczył, że mam w sobie potencjał gnostycki, zabrał mnie kiedyś na spotkanie
Kallipygos, czyli Pięknotyłych To była mała grupka — kilku kleryków, kilku ich
profesorów z seminarium, jakiś lekarz, mój katecheta. Spotykali się, żeby
wspólnie czytać lektury i dyskutować. Mieli wtedy na tapecie Markiza de Sade i
książeczkę Klossowskiego. Wszyscy byli gnostykami, wszyscy też uważali, że od
zła świata uwalnia rozkosz, którą solidarnie obdarowują się ludzie, o ile nie
prowadzi ona do prokreacji — ta bowiem powiększa sumę zła. Chyba nigdy nie
zapomnę cytatu z Sade’a: „Tym, co poświęcili się tej pasji, zwie się
sodomitami. Trzeba oddać się bez reszty temu upodobaniu, aby zasłużyć sobie na
to miano. Sodomizowanie kobiet jest jednakowoż czymś połowicznym. Natura pragnie,
aby to mężczyzna służył mężczyźnie. Mówienie o zboczeniu jest tu zupełną
niedorzecznością. Wszak Natura sama nas ku sobie skłania, a czy mogłaby
inspirować do czegoś, co ją obraża?”. Z całą pewnością Pięknotyli bez reszty
oddawali się upodobaniu do sodomii. Uważali też, że takie działanie znosi
podział płci, a to pozwala wrócić do rajskiego stanu, gdzie człowiek był
androgyne. Po lekturach i dyskusjach
oddawali się z pasją współżyciu. Ja na początku wykorzystywany byłem jako
aktyw. Taka rola nowicjusza. To wtajemniczeni oddawali się temu, co w sodomii
uznawali za bardziej wartościowe. Ale musiał nadejść też moment mojej
inicjacji. Swoją drogą, był to piękny moment. Bo całe spotkanie podporządkowane
było mnie i mojej rozkoszy. Pyszna, ale lekka kolacja, potem kąpiel i natarcie
oliwką. A potem rytuał. Położono mnie na ławie, a wszyscy mnie otoczyli.
Inicjacja zaczynała się od pissingu. Lał na mnie każdy, ale tak, że chociaż
przez moment musiał mi sikać do ust, a ja musiałem to wypić. Potem kolejno
posuwano mnie w usta. To było niesamowite — każdy fiut inny, inne rodzaje
potrzeb Jedni chcieli, żebym lizał im grzyba, inni rżnęli głęboko w gardło, aż
się dusiłem. A potem zrobili mi młóckę w dupie. I wtedy odkryłem, jak cudownie
jest być suką. Na początek musiałem stanąć na czworakach i się wypiąć. A oni
podchodzili, bez względu na opór czy ból wbijali się do końca. Potem jeden
posuwisty ruch i zmiana kochanka. Trwało to chyba ze trzy okrążenia. Po tym
rytuał tracił precyzyjne ramy. Najbardziej podobało mi się wtedy jebanie z
nogami na pagony. Zwłaszcza, jak kolesie z boku wpychali mi się do gardła, a
ten, który we mnie pracował jednocześnie pochylał się, żeby przelizać mi usta.
Na finał przyniesiono niedużego żelowego kutasa, którego w całości wepchnięto
mi do dupy. A potem każdy jeszcze mnie ruchał. Miałem wrażenie, że dildo
przebije mi żołądek, ale co to była za jazda.
Tak, wtedy poczułem, że serce i
mózg mam w dupie. A spuszczałem się wyjąc z rozkoszy. No i przeszedłem na tę
lepszą stronę sodomii, dlatego widzisz, jak to mnie ruchają. Tak swoją drogą,
nasze bractwo Pięknotyłych ciągle istnieje. Nie jest duże, ale dbamy o
odnawianie kadr. Trudno mi seksualnie ograniczyć się tylko do tych quasi-religijnych
spotkań, a Irek gwarantuje mi dużo zabawy. Jakbyś kiedyś chciał liznąć coś
więcej z gnozy, to zapraszam.
Jurek puścił do Mateusza oko.
— Jasne — odpowiedział Mateusz
odwracając do niego twarz. — Chcę — dodał i złapał ręką za księżowskiego chuja.
— Ale chcę też poczuć Ciebie w sobie. Mam gdzieś Irka z kolegami przy takim
kutasie. A ty przecież możesz zrobić wyjątek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz